Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!


Udeptując Starowiejską czyli deptakowi deszcz w oczy

Drukuj

Weekend za nami – za nami też ciekawy eksperyment z zamkniętą w sobotę i niedzielę ulicą Starowiejską. Zamkniętą dla samochodów, otwartą dla ludzi pieszo i na rowerach (a nawet, co ciekawe, na rolkach). Co można po nim powiedzieć?

Po pierwsze – dni deptakowe w tym sezonie mają pecha. Dwa podejścia do deptanej Świętojańskiej trafiały na kiepską pogodę, ale ona i tak była doskonała w porównaniu z tym, co działo się w sobotę – wtedy zamiast deptaka bardziej sprawdziłyby się pewnie zawody kajakowe. W każdym razie deszcz lał, a ludzie, zupełnie racjonalnie, postanowili nie włóczyć się w strugach deszczu po ulicach. W niedzielę już nie padał, ale ludzi było naprawdę niewielu. Czy to dziwne? Chyba jednak nie.

Po pierwsze – choć deszczu nie było, to pogoda nie miała sprecyzowanych planów.

Po drugie – w przeciwieństwie do dni deptakowych na Świętojańskiej, gdzie na zamknięty odcinek przywozi się wszelkie atraktory, łącznie z kolumnadą zabytkowych aut (spora perwersja, swoją drogą, by największą atrakcją deptaku czynić samochody), organizuje koncerty i eventy, tu założenie było inne – dać ludzi szansę pospacerowania po dokładniej tej samej przestrzeni, którą zwykle widzą z okien auta, a w trakcie tego spaceru dostrzec to, co ta ulica ma do zaoferowania na co dzień, a nie – akurat tego dnia. Oczywiście, zrobienie na Starowiejskiej tego dnia koncertu The Rolling Stones czy rozdawanie darmowej pizzy zapewne doprowadziłoby do pojawienia się tam tłumów, ale czy powiedziałoby coś więcej, niż wiemy? Przecież wiemy, że na koncertach gwiazd pojawiają się tłumy, a darmowy posiłek skusi zawsze wielkie grono zainteresowanych – i wtedy miejsce i czas jest najmniej istotnym czynnikiem. A czy bez takich bodźców ludzie się pojawią i – mając taką możliwość – zaczną odzyskiwać utraconą przestrzeń, rozpoczną jej odkrywanie i oswajanie?

Po trzecie – przyzwyczajenia, nawyki i wieloletnia tresura czynią swoje. Ludzie pojawiający się na Starowiejskiej, widzieli, że jest inaczej, zauważali brak samochodów, ale 80 procent z nich grzecznie wędrowało chodnikiem, nawet wtedy, gdy było to mało wygodne, bo trzeba było omijać ludzi siedzących przy stolikach ustawionych ofensywnie przed kilkoma lokalami. Nawyk dla wielu był zbyt silny, by wejść na jezdnię. To dość niezwykła obserwacja, która potwierdziła jednak to, że chodnik na Starowiejskiej jest relatywnie szeroki i wygodny – być może spacerowanie jezdnią nie wprowadza aż takiej zmiany, jak gdzie indziej.

Po czwarte – relatywnie niewielka promocja tej zmiany organizacji ruchu. W porównaniu z nagłaśnianym zamykaniem Świętojańskiej to w zasadzie impreza tajna i dla wtajemniczonych.

Zatem, było sporo powodów do marnej frekwencji, a co spotkało tych, którzy przypadkowo lub nie, znaleźli się na Starowiejskiej w weekend?

W sobotę spotkał ich deszcz, to wiemy, w niedzielę natomiast ze smutkiem zaobserwowałem, że dość niewielkie grono handlujących na tej ulicy potraktowało to jako szansę. Na pewno duży ruch i wzmożone obroty zanotował „Czerwony piec" oraz „Lawenda" – stoliki były pełne, zarówno te wewnątrz jak i te przy ulicy. „Trio" i „Anatol" też działały, ale chyba klęski urodzaju nie było. „Justynka" pracowała, ale dla ciastkarni niedziela to standardowy dzień pracy. Dużo pozytywnej energii wprowadzała Galeria „Lilki i szpilki", której właścicielka świetnie nawiązywała kontakty, zapraszała do środka, zachęcała do udziału w kolejnych eventach, reklamowała usługi powiązanych firm – i bardzo chwaliła sobie deptakowy eksperyment.

Fajnym pomysłem i zaproszeniem dla spacerowiczów były porozstawiane na ulicy leżaki – wiele osób nie wiedziało jak na nie zareagować i przyglądało im się podejrzliwie, ale wiele osób, na krótko lub na znacznie dłużej, przysiadało w nich, szczególnie gdy wychodziło słońce. To niezwykłe doznanie – powylegiwać się w przestrzeni dotychczas niedostępnej, a tego dnia leniwej, spokojnej i bardzo przyjaznej. Pojawiły się też pomysły na aktywne korzystanie z tego miejsca – nieśmiałe eksperymenty z grą w badmintona czy skakaniem przez gumę przypomniały, jak niewiele trzeba by móc się dobrze bawić w środku miasta. To wszystko wyglądało jak początki eksperymentowania z przestrzenią Times Square w Nowym Jorku, gdzie mieszkańcy też zupełnie na nowo i ostrożnie zasiedlali nowe, odzyskane terytoria miejskie. Bardzo dobrym pomysłem było wpuszczenie rowerzystów na deptak – w niedzielę widziałem spore grupy. Ludzie poruszali się bardzo ostrożnie, jakby chcieli pokazać wszystkim, którzy bali się tego rozwiązania, jak bardzo bezpodstawne były ich obawy i że tak jak na całym świecie ludzie potrafią poruszać się w strefach mieszanych, tak i w Gdyni dają sobie z tym radę bez kłopotu.

Co było niefajne, pomijając pogodę? Przede wszystkim – sposób oznakowania deptaka. Jeśli ktoś, dochodząc do ulicy, pierwsze co widzi, to barierki i migający światłami samochód Straży Miejskiej, to nie ma wrażenia, że dzieje się coś dobrego i że jest gdzieś zapraszany – raczej czuje obawy i zastanawia się, co się stało i czy mu to zagraża. Nic więc dziwnego, że większość ludzi po minięciu samochodu szła grzecznie chodnikiem, zamiast wędrować jezdnią. Co poza tym? Moim zdaniem, zdecydowanie za niskie zainteresowanie właścicieli sklepów i punktów handlowych na tej ulicy – to był czas i okazja, by pokazać serce i duszę Starowiejskiej – jej potencjał, ofertę i zaangażowanie punktów handlowo- usługowych. Jeśli to zaangażowanie jest takie, jak widać było w niedzielę, to oczywiście niedobrze.

OK – eksperyment za nami. Teraz trzeba go podsumować, omówić, wyciągnąć wnioski i sprawdzać dalej. Jestem przekonany, że strefa piesza w Gdyni jest potrzebna i jestem też przekonany, że dla jej powstania nie będzie wcale decyzja administracyjna, ale proces społeczny. Najwięcej musi zmienić się w głowach: w naszym myśleniu, nawykach, przyzwyczajeniach i działaniach – a to dużo pracy.

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski

 

lub zaloguj się przez: